The Quiett to Sin Dung Kap, ur. 29 stycznia 1985r., pochodzi z Gwangmyong w prowincji Gyeonggi, ponoć ukończył dziennikarstwo, ponoć nie ma tatuaży i podobno, nie ponoć, jego ksywa oznacza chęć bycia "ciszą przed burzą". Wracając do potwierdzonych faktów, w 2004 roku założył on wytwórnię Soul Company, gdzie rok później wydał płytę "Music", dalej "Q Train" i "Supremacy" w duecie z Paloalto. Czwarty z kolei album, "The Real Me" zdobył złoto, piąty nic nie zdobył, a w 2011 wspólnie z Królikiem, tzn. Dok2'im, The Quiett założył znaną dziś wszem i wobec wytwórnię Illionaire Records, toteż głównie znam go z featów, choćby u Beenzina. "Glow Forever" to jego już 9 płyta, pomijając EPki i mixtapy, także trochę tego chłop napykał przez 14 lat od debiutu. I tak, Quiett pojawił się w "Show Me The Money"... ale jako producent... 2 razy.
"Glow Forever" byłaby bardzo dobrą płytą, gdyby wywalić z niej dwa utwory: "한강 gang" - kawałek z tak cholernie beznadziejnym, amatorskim refrenem, że nie da się go wręcz słuchać (nawet po pijaku, co właśnie testuję) i "멀리", który jest po prostu nudny, czego nie zmienia nawet teledysk, też nudny. "Brrr" może dupy nie urywa, ale można doszukać się w jego anemii jakiejś ciekawej delikatności w refrenie, no i od razu po nim wchodzi "ASAP", który pachnie palmami Kalifornii i wolną wózką autem, jak na okładce. Tak przy okazji - Korea Płd. chyba przeżywa właśnie to, co USA w latach 90-tych z tymi rysunkowymi okładkami, bo nie wiem która to już taka z kolei.
Z mocnych punktów. Tak jak na "The Chronic" Dre'ya gwiazdą #1 był Snoop, tak na "Glow Forever" największym wygranym jest Zene The Zilla, którego płyta będzie kolejną moją recenzją. "Glofo II" - miodzio, ale to dopiero gra wstępna i pocieractwo przez spodnie przed "귀감", który jest jednym z największych hitów, jakie usłyszałem made in Korea - w obu utworach The Quiett nie istnieje i to Zene robi całą robotę, w tym dwa zajebiste, świeżutkie, lekkie, ciekawe refreny.
Dobrych kawałków mamy na szczęście więcej, bo wszystkie 5 pierwszych numerów, zarówno wstępne "Glofo I" (klip kręcony w HongKongu, jeśli mnie oko nie myli), "Go Yard" i "Money Can't" z Paulem Blanco (którego trzeba będzie sprawdzić) trzymają poziom wspomnianych dwóch kawałków z Zene'm. "여름 밤" to z kolei cukierek tej płyty - w ostatnich 20 latach na takich samplach swoje hity nagrywali najwięksi raperzy wspierani gwiazdami RnB na refrenie - i właśnie tego śpiewanego, zajebistego refrenu brakuje "여름 밤" by był on hitem ze szczytów list godnym klipu o miłości na domówce w brudnym bloku jednej z dzielnic Seulu. Szkoda, że Quiett nie wziął jakiegoś Bumkey'ja czy Crusha, by zrobił tam rozpierduchę. Kończący płytę "Limelight" też zaliczam do udanych utworów.
Z rzeczy wartych odnotowania, dwukrotnie na tej płycie The Quiett zapuszcza się w stylistykę gitary akustycznej i symbolicznej perkusji, co daje mu całkiem niezłe efekty. "Namchin" i "Way Back Home". To tyle, bo nic więcej nie wymyślę.
"Glow Forever" jest więc bardzi fajną płytą, ze sporą porcją westcoastowego brzdąkania na gitarce, którą można śmiało polecać żółtodziobom - natomiast sam The Quiett nie robi na mnie wrażenia - chłop jest dość nijaki, ma mało wyraźny styl, nudny flow i nijaki głos, jakby zbyt niski i bez wyrazu, dlatego z reguły to jego goście grają pierwsze skrzypce w utworach Quietta i to oni przykuwają uwagę - wpierw Zene The Zilla, później Paul Blanco, a dalej pozostali, choćby Leellamarz - swoją drogą, na 13 utworów mamy zaledwie 2 bez gościnnych występów. Po wielokrotnym przesłuchaniu "Glow Forever" nie zapamiętałem chyba ani jednego wersu Quiett'a. Słabo to świadczy o raperze, bo on powinien być tam Cezarem, panem i władcą. Tak czy inaczej, polecam płytę.
Wpis opublikowany na blogu od 16 marca 2019, sobota, 22:29.
Comentarios