top of page
  • hangukhiphop

후디 (Hoody) - Departure



Od mojej recenzji płyty "On And On" autorstwa Hoody miną wkrótce 3 lata. Wywody nad jej debiutancką płytą zakończyłem wówczas zdaniem: "jeśli ktoś ma taki fajny głos i nie waha się go użyć, to prędzej czy później powstanie drugie "Like You", a łóżka spłyną nasieniem". Po 3 latach, wydaniu 4 własnych, fajnych singli i zaliczeniu takiej samej ilości featuringów, 29 października nadejszła wreszcie wiekopomna chwiła - jest nowa Hoody, jestem ja (ze słuchawkami) i jest łóżko. I?


"Departure", druga płyta urodzonej 10 lutego 1990 roku 김현정 (tak nawiasem mówiąc) to 10 utworów i jeden śpiewany "Interlude (Something Missing)". O ile głos Hoody nie uległ zmianie (jak choćby głos Whitney Houston na jej ostatniej płycie) i dalej jest słabiutki w stylu Ciary, to muzycznie sporym zaskoczeniem jest dla mnie pojawienie się na płycie rytmów przywodzących na myśl gatunek new jack swing, taneczne i nieco popowe RnB z II poł. lat 80-tych z szybkim tempem i charakterystyczną, hałaśliwą perkusją - numer "Love Again" mógłby przecież z powodzeniem znaleźć się w repertuarze Bobby'ego Browna obok "Every Little Step", jego bodaj największego hita. "그대로 있어줘" odstaje od tego nurtu tylko trochę... Tak czy inaczej, oba te utwory zaliczam do udanych punktów "Departure".


Gorzej z kawałkami, które mijają bez echa. Single "MIRO" i "선과 악 (Good and Evil)" to wg mnie najsłabsze utwory płyty. Już wydany w 2017r. singiel "Hangang" sugerował ciągoty Hoody do nieco housowych klimatów, ale ówczesny bit Cha Cha Malone'a posiadał w sobie funkową lekkość, podobnie jak "By Your Side" z bitem, funkowego skądinąd, Jinbo na debiutanckiej "On And On". W tegorocznych, wspomnianych singlach trudno mi doszukać się pozytywnych stron - przeciętne bity do zapomnienia się w klubowym transie i rozmyte, nieco nudne wokale z częstym echem. Nie moja bajka. Już bardziej trafiają do mnie utwory w stylu "Thank You" z tym nowoczesnym, moralnym niepokojem PBRNB.


Zanim przejdę do największych perełek "Departure" odnotować trzeba obiecujący featuring. Ugly Duck wypadł nieźle, GRAY tak jak zawsze (czyli lekko i melodyjnie), ale prawdziwego wejścia smoka a la Zene The Zilla czy Jvcki Wai dokonała niejaka Jclef w numerze "춤". Wow! Świeżość jak po Perwollu. Chyba nie można lepiej się pokazać. Pani sobie weszła na bit spóźniona o kilka sekund, po czym wywróciła kawałek do góry nogami, narzucając mu nowe tempo; pijany flow, który raz stopniowo upada, a raz wznosi się sylaba po sylabie; do tego niestandardowy układ rymów z trzema w środku i jednym na końcu, a wszystko świetnym, ciekawym głosem. Masakryczne są te momenty, gdy ktoś w przeciętnym utworze przykuwa nagle twoją uwagę, po czym patrzysz na wyświetlacz w poszukiwaniu informacji KTO TO? i przewijasz jej zwrotkę, by posłuchać jeszcze raz CZY TO FAKTYCZNIE BYŁO TAKIE DOBRE? Było. Dostępny w necie mixtape Jclef, "Canyon" sprzed kilku lat już taki dobry nie jest, ale formę gracza ocenia się po jego ostatnim występie, więc czekam na więcej i mam cię na oku, Jclef - jakkolwiek się to wymawia i cokolwiek to znaczy.


Wracając do perełek "Departure", wstępu tej recenzji i nasienia. Hoody nie zapomniała o mnie i w całym tym zalewie experymentów muzycznych, nagrała 3 zajebiste kawałki, w tym dwa soczyste, prawdziwe, czarne RnB z odpowiednią prędkością, melodią, feelingiem, tęsknotą, żalem i miłością. Rozpoczynający płytę "Perfect Timing, delikatny, zmysłowy, nieco samotny i do snucia się po mieście jak zakochany kundel. Świetny numer, ale "또 (What Shall I Do)" to już poziom "Like You" - międzyplanetarny hit i Hoody, jaką uwielbiam. Linia wokalna pełna świetnych ozdobników, wzlotów na "ooo ooo" i upadków na "silly, silly, silly". Piękna melodia na typowym, pościelowym, posuwistym bicie. Czemu ten utwór nie jest singlem, nie hula na soundtrackach koreańskich seriali i nie ma klipa na YT z milionem wyświetleń? Czemu 2 z 4 klipów nakręcono do wg mnie najgorszych kawałków? Kto tam wybiera materiał do promocji i czemu tym kimś nie jestem ja?


Najwidoczniej zadanie promocji miał spełnić kawałek "Adios" z GRAYem i bitem Cha Cha Malone'a, który przywodzi na myśl podkłady do "All I Wanna Do" i niedawnego "Yachtu" Jay Parka. Ten sam klimat, podobny patent, nawet dźwięki na pierwszy rzut oka identytczne. Paluszki do robienia lekkich hitów, które rozjaśniają każdy dzień... i utrudniają jazdę samochodem z rękoma na kierownicy, bo ja od dwóch tygodni wprowadzam zagrożenie na drodze. I nie ma się nad czym rozwodzić - Hoody znalazła w spożywczaku wolność, GRAY szczęście, a ja kolejnego hita. Gdyby wydać ten numer w czerwcu Hoody miałaby na swym koncie wakacyjny #1 list przebojów, ale uwolniono te bestię na początku listopada...


"Departure" kończy powolny, senny utwór niczym machanie chusteczką na pożegnanie. "Complex" sili się na "coś w rodzaju snu na jawie" i choć jakoś szczególnie dupy nie urywa, to można się w nim doszukać ciekawej subtelności i poplątania zmysłów jak podczas ganiania nago po zamglonym cmentarzu... Co ja pieprzę...


Jak dla mnie, druga płyta Hoody to 3 świetne kawałki do zapisania się w muzycznej historii roku 2019, 2 fajne, 3 przeciętne i 2 kiepskie, ale to tylko moje odczucia. Czekam na nr 3.








12 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page