BewhY (wcześniej BY) to I Bjong Jun (po polsku pisząc, rzecz jasna), urodzony 15 czerwca 1993 r; absolwent Uniwersytetu Inha w Incheon'ie; zwycięzca Show Me The Money 5 w 2016r.; członek założonego przez Cjamm'a crew $exy $treet & Yello Music. I co jeszcze... A, umie grać na pianinie.
W roku 2012 BewhY wypuścił mixtape "Be The Livest", 2 lata później dobrze przyjęte single "Waltz" i "Swimming Bananas", a dalej 10-utworową EPkę "Time Travel", promowaną klipem do "The Time Goes On", z której prawdziwie dobrymi kawałkami są jak dla mnie "David" (z bitem ściąganym z Pharella) i "Thank God" (nawiasem mówiąc, BewhY jest żarliwym katolikiem i często nawija o Bogu, wierze, itp.). Co było później? To, co zawsze czyli kolejne single, zwyciestwo we wspomnianym SMTM, kolaboracje m. in. z CJammem, Simonem Dominiciem, Code Kunstem na opisywanej przeze mnie płycie czy... i tu wielka niespodzianka... samym Talibem Kweli w kawałku "International Wave". No i dochodzimy wreszcie do tematu dzisiejszego wpisu:
"The Blind Star" wyszła 17 września 2017r i mówiąc prosto z mostu - dupy nie urywa. 10 kawałków i jeden zbyteczny, przydługi skit, który co prawda dzieli płytę na hardkorową i lightową połowę, ale kogo po skitach z lat 90-tych mogą interesować te bez broni palnej, sexu i siorpania?
Gdyby cała płyta brzmiała jak otwierający ją, krótki "Curtain call" to mielibyśmy przed oczami cesarza Azji kroczącego w chwale po schodach na szczyt, bo pętle Gray'a wnoszą taki powiew dramaturgii i wzniosłości, jakby rozwijając czerwony dywan pod wersy BewhY'ja. Zajebisty utwór - tak powinno się wchodzić na płytę. Niestety "The Blind Star" zawiera zbyt wiele kawałków, którym czegoś brakuje i choć nie są złe, to nie powalają. "My Star" jest przyjemnym numerem, ale mimo wielu przesłuchań płyty - nie chodzi mi po głowie. Tak samo "Where Am I", "Wright Brothers" czy "Red Carpet". Z kolei taki "Bichael Yackson", w którym inicjały MJ zastąpiono tymi BewhY'ja (bo Bjong Jun ma ambicje bycia legendą i podbicia list Ameryki) jest kwintesencją trapowych bitów, jakich nie znoszę - hałas, mnóstwo pętli od tradycyjnych smyczków po kosmiczne dźwięki syntezatorów, a dodatkowo krzykliwy rap. Podobny nieco jest bitewny "Dejavu".
Wracając do jasnych punktów "Ślepej Gwiazdy". Płytę wg mnie wygrywają dwa numery. Pierwszy to "휴게소", chyba jedyny utwór z nutką smutku i reflexji bez wymachiwania kataną, ze świetnym opadającym z sił refrenem. Drugi najlepszy kawałek to przeciwieństwo "휴게소". O ile "유혹" (swoją drogą niezły numer, choć na dłuższą metę nuży) miał tworzyć niebezpieczną atmosferę jakbyśmy wlecieli Lexusem w ghetto pełne złodziei samochodów, to "9UCCI BANK" jest apogeum psychozy. Wpierw bit mnie zirytował, ale gdy zadałem sobie pytanie, "jak zrobić bangerowy podkład będący hołdem dla muzyki horrorów, wykorzystujący klasyczne, mrożące krew w żyłach dźwięki jak z choćby prysznicowej sceny Hitchcocka", zrozumiałem że nie można było tego zrobić lepiej. "9UCCI BANK" świetnie łączy mordercze tąpnięcia, krzyki i rozmyte wycia duchów... czy czegoś... z paroma wyrwanymi z kontextu dźwiękami, które czynią całość jeszcze bardziej pojebaną. Genialny, morderczy bit Truthislonely. Co prawda, klip kompletnie złagodził wrażenie tymi kolorami i pieniędzmi, ale jak tak zamknąć oczy, to... masakra, piły mechaniczne, krew, pełnia księżyca i chyba ktoś mnie, kurwa, goni...
I jak podsumować tę płytę? Jeden prawdziwie chujowy kawałek, 3 bardzo dobre, reszta do przesłuchania i zapomnienia, bo nie sposób je zapamiętać w natłoku informacji, płyt, piosenek i artystów z całego świata w drugiej dekadzie XXI wieku. Takie czasy. Tylko jeden klip, a szkoda, bo przydałby się teledysk do "유혹".
Całość:
Wpis opublikowany na blogu od 29 stycznia 2019, wtorek, 15:15.
Comments